Gone girl Davida Finchera
Filmy Finchera zawsze były odpowiedzią na zmiany zachodzące w społeczeństwie. Najlepszym przykładem może być Fight club, gdzie w sposób godny filmowca najwyższej półki pokazał schizofrenię XX wieku, zmiany zachodzące w psychice ludzi codziennie co kilka minut bombardowanych nową falą informacji, przy czym ta z przed kilku minut stawała się przestarzała i nie aktualna.
.
.
No więc do kina szłam z pewną dozą zrozumiałego podniecenia! W końcu to nowe dzieło reżysera, którego ubóstwiam, a jego filmy tak bardzo są w moim guście.
Gone girl
też jest satyrą amerykańskiego społeczeństwa. Jesdnak zdecydowanie mniej wyrafinowaną i taką wręcz, podaną na talerzu. Nie na taki film szłam! Oczekiwałam błyskotliwej analizy, ukrytej pomiędzy wersami satyry i puszczonego do nas oczka reżysera. Film okazał się być bardzo topornym…niestety. Może, nie ubliżając nikomu, niewymagającemu widzowi zdecydowanie przypaść do gustu, ponieważ nie wymaga włączenia myślenia i inteligencji. No cóż, wszyscy wiemy, że nie jestem za wynoszeniem kina klasy B na duży ekran i nazywania go sztuką z dużej litery.
.
.
Poza tym scenariusz filmu jest na prawdę niezły i sam się broni. Choć dość przewidywalny, spełnia jednak normy kina gatunku. No i moja ulubiona kwestja gry aktorskiej! Ulubiona, ponieważ jak już oglądałam zwiastun filmu czerwoną lampką było dla mnie obsadzenie Bena Aflleka w głównej roli. Aktor Pinokkio nie zadziwił mnie w żadnym dotychczasowym filmie. Mam wrażenie, że rola była napisana dla niego i tylko dla tego się w nią jako tako wpisał. O Boże, daj my mu za to Oskara! Niestety społeczeństwo takie jest, i będzie pamiętać jedną jedyną w miarę dobrą rolę Affleka jak również jedną jedyną niegenialną rolę DiCaprio. Niestety.
.
.
W sumie to tyle. Nie warto się rozwodzić nad filmem, który nie zachwycił. Przede mną kilka polskich dobrze zapowiadających się filmów, które może wywołają we mnie prawdziwe katharsis i mimesis :DDD
.
.
.
.
See U, dear :*
.
.
.