NAKED Urban Decay
Podejrzewam, że cały internet jest zapchany recenzjami na temat tych cieni, ale..czy recenzji może być za dużo? 😉
.
Chodziłam dookoła tych cieni, jak tylko weszły do polskich sklepów, ale jakoś ich cena mnie przerażała. Później, jak już zważyłam i przeliczyłam, że wychodzą w sumie nawet taniej niż te z Inglota, to na chwilę zniknęły z Sephory. No ale okrótny loś chciał, żebym znalazła się za granicą Polski i Naked zaczeła kusić prawie w każym sklepie. No cóż, uległam…;)
.
No więc weszłam w posiadanie klasycznej wersji nudziaków:
.
.
Większość cieni ma wykończenie satynowe. Osobiście wolę te matowe, choć dużo trudniej się nakłada je na powiekę, ale efekt popłaca. Satynowe wykończenie jednak tym przypadku wcale nie jest nachalny. Połysk, a raczej mienienie się koloru jest bardzo ładne i wygląda dobrze nawet na dojrzałej powiece.
Paletka zawiera też jeden bazowy, tak bym nazwała ten kolor, matowy cień w kolorze Naked.
.
Cienie są bardzo dobrze napigmentowanie i nawet bez bazy dobrze trzymają się na powiece.
.
.
Kolor można pogłębić powtórną aplikacją, zbędną w przypadku makijażu dziennego. Bardzo wydajne i nie uczulające!
.
Podsumowując, taaaak, cienie znalazły kolejną wierną wielbicielkę. Przymierzam się do kolejnych paletek. Nie tylko paletek, zresztą, zamierzam przetestować większość produktów tej firmy.
.
.
P.S.: Chciałam tylko dodać, że się z nimi nie rozstaje.
.
See U, :*
.
.
.
.